poniedziałek, 26 stycznia 2015

Sąd na lekturą, czyli szklanka do połowy pusta.

„Wietrzenie listy lektur” to – obawiam się – jedynie pudrowanie nieboszczyka. Nie żyje, ale niech chociaż tym co żyją będzie miło, jak na niego patrzą. Bo żeby odpowiedzieć na pytanie co powinni czytać młodzi i bardzo młodzi ludzie w szkole, musimy najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie po co chcemy, żeby czytali. Czy chodzi o obycie z jakimś kanonem, który daje kontekst kulturowy? Czy o umiejętność czytania ze zrozumieniem różnych warstw tekstu? Czy o sprawność czytania? A może jednak o przyjemność czytania? Czy chcemy, by szkolne lektury wyrabiały nawyk sięgania po książkę jako rozrywkę czy jako źródło wiedzy? Jako ucieczkę od świata czy jako bilet do świata?


Do osiągnięcia każdego z tych celów – a możemy je mnożyć – potrzeba innych doświadczeń z inną książką. Tymczasem nauczyciele najczęściej odpowiadają, że chodzi o wszystko na raz, każda z tych rzeczy jest najważniejsza. Nie od dziś wiadomo, że jeśli coś jest do wszystkiego, to jednak… do niczego. Bardzo łatwo wypełnić tabelkę: 5 propozycji na plus, trzy na minus i mamy społeczne konsultacje zmian w edukacji.
Każda lista lektur, propozycji czy jak by jej nie nazwać, jest tworem nieaktualnym już w momencie ukazania się. Każda grupa, klasa i dziecko ma swoją specyfikę, zainteresowania. Czy nie łatwiej przynieść stosik książek z biblioteki i powiedzieć dzieciom: „Mam tu sporo książek o czarodziejskich stworzeniach. Popatrzmy, co znajdziemy tu interesującego. Niech każdy wybierze sobie jedną książkę, która wydaje mu się ciekawa i poczytamy przez pięć minut, a potem powiemy sobie, jakie mamy odczucia”. Czy nie tak sami wybieramy dla siebie książki w księgarni i bibliotece?
Jeśli przyniesiemy podobny stosik lektur gimnazjalistom, pewnie wybiorą najcieńszą pozycję. I dobrze. Niech będzie cienka, ale przeczytana samodzielnie. Przecież powie im o epoce równie dużo jak opasły tom nieścisłego historycznie Sienkiewicza, z którego przeczytają jedynie bryk. Skąd upór, że wszyscy muszą czytać to samo, w tym samym czasie? Skąd deprecjacja audiobooków? Przy wymagającym językowo tekście słuchanie jest znacznie efektywniejsze.
I w końcu – skoro książka ma być źródłem wiedzy, a nie tylko rozrywki, to czemu w szkole jedynym książkowym źródłem wiedzy są słowniki i encyklopedie? Dlaczego nie omawiać książek popularno-naukowych, biografii, zbiorów reportaży? Że nie dla tej grupy wiekowej? Proszę zajrzeć do książki „10 niesamowitych przygód Neli”. A biografia Messiego dla dzieci?
Robiąc kolejną listę oszukujemy samych siebie, że coś się zmieni. Bo dziś nauczyciel też może wybrać dowolną książkę, którą chce omówić z klasą. Problem jednak w tym, że ta książka musi być dostępna w 20 egzemplarzach w tym samym czasie. Raczej w bibliotece szkolnej niż w księgarni. No właśnie, w bibliotece szkolnej… i tu jest pies pogrzebany, w bibliotece właśnie. Bo przecież jasnym jest, ze wybór nauczyciela padnie na to co dostępne. A co jest dostępne bibliotekom szkolnym, których nie ma na krótkich listach dofinansowywanych instytucji ani nawet w Narodowym Programie Rozwoju Czytelnictwa? Na półkach sama literatura bliska światu naszych dzieci: Orzeszkowa, Prus, Sienkiewicz, Molnar, Kruger, Centkiewiczowie… same nowości.
Magdalena
[wpis ukazał się na blogu paczka]

1 komentarz:

  1. tak! tak i jeszcze raz tak! kocham czytanie i podpisuję się rękami i nogami!

    OdpowiedzUsuń