Nie wybieram się do biblioteki bez mocnej torby, która nie urwie się pod ciężarem zawartości. Moja rodzina łaknie książek, czytamy wieczorami i rankami, uczymy się - też z książek. Problem jest tylko jeden: jak to wszystko donieść do domu? :) Wśród książek, które dziś oddaję do biblioteki prawie wszystko dotyczy Antarktydy - tak, jak i nasze rozmowy domowe. Jestem w trakcie przeprowadzania warsztat z projektu "dziecko na warsztat II", stąd ta monotematyczność w lekturze ( a propos: naprawdę na Antarktydzie nie ma niedźwiedzi polarnych, ani Eskimosów - ciągle zastanawia mnie: skąd wzięło się to przekonanie wśród dorosłych ludzi?).
Na spacer zabieram naszą ulubioną sąsiadkę - też z edukacji domowej - która wychodzi nam na spotkanie z plecakiem pełnym książek. Ruszamy!
Wokół śnieg - w marcu musi być jak w garncu - tak przynajmniej twierdzi mój syn.
Po drodze rozmawiamy o przebiśniegach, bo kilka oparło się niesprzyjającym warunkom i pokazało swoje białe kielichy.
Pani Ela z biblioteki nr 9 zawsze dopytuje nas - o czym teraz uczymy się i żartuje, że jej biblioteka jest nieoficjalnym księgozbiorem dla edukatorów domowych.
Obiecuję sobie, że moja torba w drodze powrotnej będzie lżejsza ... na próżno jednak!
Obietnice rozwiewają się, gdy widzę nowe zabawne książki.
Dziesięć książek! Torba na szczęście dużo zniesie.
Mimo wiatru w oczy i przenikającego zimna - cieszę się. Coś w sobie mają te-jeszcze-nie-przeczytane książki.
W domu od razu zaczynamy czytać.
Taki to już nasz urok.
autor: Bogusia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz