sobota, 21 lutego 2015

Produkt deficytowy.

Największy problem edukacji domowej w wydaniu naszej rodziny? 
Czas.
W wiecznym deficycie.
Ciągłym niedostatku.
Nie działają magiczne sztuczki, nie skutkują próby stworzenia rozciągacza doby.
Czasu jest za mało, pomysłów zbyt wiele. Za dużo również pytań oraz rzeczy z gatunku "koniecznie do sprawdzenia!" lub "chcę więcej".



A cóż to, poza pomysłami, projektami, warsztatami, najwięcej tego czasu pożera... i co jednocześnie burzy odwieczny mit braku socjalizacji w edukacji domowej?

Kontakty.
Z rówieśnikami lub niekoniecznie. Kolegami, koleżankami, znajomymi i rodziną. Zarówno tymi chodzącymi do szkoły, jak i edukowanymi domowo. U nich, u nas, w przestrzeni publicznej lub kameralnie. 
Spotkania tematyczne lub zupełnie spontaniczne. Dające przestrzeń do swobdnych zabaw dzieci bez czujnego oka dorosłych, bez ciągłej kontroli i bez oceniania. Spotkania dłuższe niż kilkunastominutowa przerwa międzylekcyjna. Dające szansę zarówno na miły i twórczy czas, jak również na prawdziwe docieranie, zderzanie różnych poglądów, dyskusje a nawet dziecięce kłótnie... pierwsze miłości... przyjaźnie...

I choć wiem, że na brak czasu lekarstwem byłaby proste zrezygnowanie z kilku spotkań, projektów lub zajęć... To ciągle bilans zysków i strat sprawia, że wolimy mniej poleżeć do góry brzuchem, mniej przysłowiowo podłubać w nosie, nieco się pospieszyć... czasem podbiec... co jakiś czas utyskując na czasu deficyt ;-)

Karolina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz